Polska dysponuje blisko półmilionową kadrą medyczną, ale tylko nieliczni mają przygotowanie niezbędne do ratowania życia w warunkach konfliktu zbrojnego. Podczas gdy Finlandia co roku szkoli dziesiątki tysięcy medyków w medycynie pola walki, w Polsce symboliczne ćwiczenia z udziałem stu osób odbywają się zaledwie raz na dwa lata. Ta dramatyczna dysproporcja między potencjałem a przygotowaniem każe pytać o zdolność państwa do ochrony obywateli w obliczu narastających zagrożeń oraz o to, dlaczego realna gotowość obronna ustępuje miejsca fasadowej symbolice.
W świetle nasilających się zagrożeń geopolitycznych gotowość cywilnego segmentu rynku ochrony zdrowia na wypadek wojny staje się strategicznym priorytetem państwa. Nieprzypadkowo więc środowisko medyczne coraz głośniej domaga się pogłębionej integracji sektorów cywilnego i wojskowego – nie tylko poprzez unifikację protokołów działania, ale przede wszystkim przez intensywne szkolenia z medycyny taktycznej. Pandemia i niedawne kryzysy humanitarne brutalnie zweryfikowały iluzję samowystarczalności – przy masowym napływie poszkodowanych każdy system działający w izolacji skazany jest na porażkę. Profesor Jerzy Sieńko, krajowy konsultant w dziedzinie chirurgii oraz pełnomocnik ministra zdrowia do spraw współpracy z podmiotami leczniczymi nadzorowanymi przez ministra obrony narodowej, nie pozostawia złudzeń: „bez synergii między wojskową a cywilną służbą zdrowia skuteczne leczenie zarówno rannych żołnierzy, jak i ludności cywilnej w warunkach konfliktu zbrojnego pozostanie mrzonką”. Paradoksalnie jednak, mimo tej oczywistej konieczności, udział polskich medyków cywilnych w programach szkolenia wojskowego utrzymuje się na niepokojąco niskim poziomie. Wśród wielu źródeł problemu kluczowa pozostaje luka kompetencyjna. Polski system kształcenia medycznego – zarówno na poziomie studiów, jak i specjalizacji – konsekwentnie pomijał realia medycyny pola walki. Dekady kształcenia w paradygmacie „końca historii” i medycyny czasów pokoju sprawiły, że rany postrzałowe, masywne krwotoki czy procedury triage w warunkach masowego napływu rannych to dla większości medyków terra incognita.
Eksperci nie pozostawiają złudzeń: absolutne minimum stanowi biegłe opanowanie protokołów TCCC, zaawansowanych technik hemostazy, procedur przy urazach wybuchowych oraz zdolność do efektywnego triażu w zdarzeniach masowych. W czasie pokoju tego rodzaju umiejętności mogą wydawać się abstrakcją, daleką od szpitalnej codzienności, jednak w obliczu konfliktu zbrojnego stają się kwestią przetrwania – zarówno dla rannych, jak i dla całego systemu ochrony zdrowia.
Coraz więcej danych wskazuje również, że obserwowana bierność postaw – mimo że aż 83% Polaków postrzega wojnę na Ukrainie jako bezpośrednie zagrożenie – wynika z paraliżującego splotu trzech kryzysów: psychologicznego, systemowego i demograficznego, które skutecznie blokują przejście od świadomości zagrożenia do realnego działania. Do tego dochodzi rozeznanie w stanie systemu ochrony zdrowia, który balansując już teraz na granicy wydolności, nieuchronnie załamie się w warunkach konfliktu zbrojnego, gdy gwałtowny napływ rannych przekroczy możliwości absorpcyjne i tak przeciążonej infrastruktury medycznej.
„Dzielny Tygrys” – samotna oaza w pustynnym klimacie szkoleń
W połowie października 2025 roku na poligonie w Drawsku Pomorskim zakończyły się ćwiczenia „Dzielny Tygrys-25″ – jedno z nielicznych przedsięwzięć polskiej armii dedykowanych szkoleniu personelu medycznego sektora cywilnego w warunkach zbliżonych do operacyjnych. W szkoleniu wzięło udział blisko czterdziestu lekarzy, pielęgniarek i ratowników medycznych, na codzień pracowników podmiotów leczniczych ze Szczecina, wspieranych przez wojskowych instruktorów, którzy przez pięć dni doskonalili umiejętności przyjmowania rannych z pola walki, udzielania pomocy w warunkach symulowanego konfliktu zbrojnego oraz prowadzenia ewakuacji poszkodowanych na kolejne poziomy zabezpieczenia medycznego. Merytoryczna wartość szkolenia zasługuje na uznanie – wykorzystano aktualne doświadczenia z wojny na Ukrainie, a opracowane scenariusze odzwierciedlały realia współczesnego pola walki, uwzględniając specyfikę zagrożeń asymetrycznych, hybrydowych i konfliktów zbrojnych wysokiej intensywności.
Zasadniczy problem leży jednak nie w jakości szkoleń, lecz w ich skali i częstotliwości – rażąco nieadekwatnych do potrzeb obronnych państwa. Cykl dwuletni przewidziany dla kolejnej edycji ćwiczeń „Dzielny Tygrys” generuje tempo szkoleniowe całkowicie niewspółmierne do dynamiki zagrożeń bezpieczeństwa w naszym regionie.
Matematyka jest bezlitosna: przy obecnym tempie czterdziestu przeszkolonych medyków na dwa lata, wyszkolenie zaledwie 10% personelu zajęłoby tysiąclecia. Polska – kraj graniczący z toczącą się wojną – realizuje program szkoleniowy kompletnie nieadekwatny do realiów. Paradoks? To zbyt łagodne określenie dla sytuacji, w której państwo frontowe szkoli swoich medyków, jakby największym wyzwaniem był sezon grypowy.
Absurdalność tej sytuacji potęguje fakt, że przy obecnej dynamice szkoleniowej Polska zdołałaby przygotować minimalną rezerwę medyczną dopiero wtedy, gdy technologie wojskowe i doktryny operacyjne uległyby tak głębokim przemianom, że nabyte umiejętności stałyby się całkowicie nieaktualne – tworząc swoistą pętlę czasową, w której system szkoleń nieustannie goni rzeczywistość operacyjną,… nigdy jej nie doganiając.
Kluczowy dylemat – czy barierą jest brak chętnych, czy niedostateczna infrastruktura szkoleniowa – pozostawiam nierozstrzygnięty. Symptomatyczny jest jednak profil uczestników ćwiczenia: dzięki osobistemu zaangażowaniu prof. Jerzego Sieńki wszyscy pochodzili z jednego ośrodka akademickiego, co – skoro jedno miasto uniwersyteckie zdołało wystawić taką grupę – pozwala ostrożnie szacować potencjał ogólnokrajowy na 500-1000 osób. Problem leży więc gdzie indziej: wojsko musi nie tylko dotrzeć do tych ludzi z wiarygodnym, przekonującym przekazem, ale także utrzymać standard szkolenia co najmniej na poziomie tegorocznej edycji – a to już poważne wyzwanie logistyczne i finansowe.
„Dzielny Tygrys” pokazał, że drapieżnik jest w formie, lecz ekosystem, który powinien go utrzymać, nie dostarcza pokarmu, a bez rozwiniętego systemu szkoleniowego o zasięgu ogólnokrajowym populacja kompetencji wymrze.
Czas, koszty, sens – przełamywanie ograniczeń uczestnictwa w wojskowych szkoleniach medycznych
Analiza barier uczestnictwa personelu medycznego w szkoleniach z zakresu medycyny pola walki wymaga rozpoznania czynników hamujących oraz opracowania skutecznych strategii komunikacyjnych przełamujących zidentyfikowane ograniczenia. Pierwszą i najbardziej fundamentalną barierę stanowią uwarunkowania praktyczne związane z chronicznym deficytem czasu oraz systematycznym przepracowaniem kadry medycznej. Skala tego zjawiska znajduje potwierdzenie w relacjach praktyków – doświadczeni ratownicy medyczni wskazują na obciążenia sięgające 200-300 godzin pracy miesięcznie, realizowane często w ramach wieloetatowości kompensującej strukturalne braki kadrowe systemu ochrony zdrowia. W takich warunkach organizacyjnych dodatkowe szkolenie wojskowe przekształca się w nieosiągalny luksus, szczególnie gdy wymaga osobistego finansowania oraz samodzielnej organizacji czasu wolnego.
Bez systemowych bodźców – prawnych czy finansowych – udział cywilnych medyków w szkoleniach obronnych sprowadza się do sporadycznych inicjatyw pojedynczych entuzjastów. Personel w sposób oczywisty przedkłada kursy przydatne w bieżącej praktyce klinicznej lub niezbędne do zachowania uprawnień zawodowych nad abstrakcyjne – z jego perspektywy – szkolenia wojskowe.
O gotowości systemu w dużej mierze przesądza też kondycja psychiczna personelu medycznego. Po latach pandemii i chronicznego przeciążenia wielu lekarzy, pielęgniarek i ratowników doświadcza wypalenia oraz pogorszenia zdrowia psychicznego. Najnowszy raport Światowej Organizacji Zdrowia dotyczący zdrowia psychicznego pracowników służby zdrowia – Mental Health of Nurses and Doctors survey in the European Union, Iceland and Norway – wskazuje, że problemy natury psychologicznej występują w tym środowisku powszechnie – niemal co trzeci europejski lekarz lub pielęgniarka zgłasza objawy depresji lub zaburzeń lękowych. W polskich realiach jest to szczególnie niepokojące – odsetek personelu spełniającego kryteria diagnostyczne zaburzeń depresyjnych przekracza 50% i należy do najwyższych w Europie.
Dlatego strategia komunikacyjna powinna precyzyjnie adresować rzeczywiste bariery – obejmujące zarówno wymiar mentalny, jak i instytucjonalny. Zamiast pustych apeli o patriotyczny obowiązek, należy wskazać twarde korzyści: nowe kompetencje przekładające się na awans zawodowy, dodatkowe kwalifikacje zwiększające wartość na rynku pracy, wreszcie – praktyczne umiejętności przydatne również w praktyce cywilnej.
Równie istotny pozostaje wymiar ekonomiczny – przy finansowaniu publicznym koszt specjalistycznych kursów z medycyny pola walki na poziomie od 3 do 28 tysięcy złotych na uczestnika oznacza dla medyka unikalną możliwość pozyskania wysokospecjalistycznych kompetencji bez dodatkowych obciążeń finansowych po jego stronie. Uczestnictwo w takich programach, szczególnie przy zapewnieniu finansowania zewnętrznego, umożliwia pozyskanie kompetencji zwiększających konkurencyjność rynkową i prestiż zawodowy specjalisty. Perspektywa ta nabiera szczególnego znaczenia w kontekście rosnących wymagań rynku pracy wobec personelu medycznego, gdzie zdolność do działania w warunkach ekstremalnych staje się coraz bardziej pożądaną kompetencją różnicującą. Dlatego certyfikacja z zakresu medycyny taktycznej może stanowić istotny wyróżnik w procesach rekrutacyjnych, szczególnie w sektorach związanych z medycyną ratunkową, zarządzaniem kryzysowym czy zabezpieczeniem medycznym zdarzeń masowych. Dodatkowo, kompetencje nabyte podczas szkoleń wojskowych znajdują bezpośrednie zastosowanie w warunkach cywilnych – od katastrof komunikacyjnych, przez zamachy terrorystyczne, po klęski żywiołowe – zwiększając uniwersalność i adaptacyjność specjalisty medycznego w dynamicznie zmieniającym się otoczeniu.
Szczególny nacisk należy położyć na praktyczne aspekty programu szkoleniowego: wykorzystanie nowoczesnych symulatorów, realistyczne scenariusze oparte na doświadczeniach operacyjnych, współpracę z instruktorami posiadającymi doświadczenie w walce. Dlaczego? Badania ankietowe dostarczają jednoznacznej odpowiedzi – główną barierą pozostaje percepcja programów szkoleniowych jako nieefektywnego wykorzystania czasu, gdzie teoria dominuje nad praktyką.
Kluczowe jest więc zapewnienie uczestnikom realnego wzrostu kompetencji oraz utrwalenie zasady, że „każda godzina przeznaczona na szkolenie to godzina odebrana śmierci na polu walki”. Innymi słowy – dzisiejsze inwestycje szkoleniowe wprost przekładają się na mniejszą liczbę ofiar w przyszłych kryzysach, niezależnie od ich charakteru.
Lekcje z Północy – gdy obronność staje się priorytetem narodowym
Różnica między polskim a nordyckim podejściem do integracji cywilnego personelu medycznego w systemie obronnym przypomina przepaść dzielącą improwizowany projekt studencki od profesjonalnej infrastruktury państwowej. Finlandia od lat pięćdziesiątych XX wieku konsekwentnie buduje doktrynę obrony totalnej, w której medycyna stanowi integralny komponent. Organizacja „Fińskie Stowarzyszenie Szkolenia w Zakresie Obrony Narodowej”, funkcjonująca na podstawie ustawy, realizuje rocznie szkolenia dla około 50 tysięcy obywateli, przy czym znaczący odsetek programów obejmuje pierwszą pomoc oraz medycynę pola walki. System opiera się na kadrze 2000 certyfikowanych instruktorów-wolontariuszy oraz zinstytucjonalizowanej współpracy z Fińskim Czerwonym Krzyżem i służbami ratowniczymi.
Podstawową cechą fińskiego modelu jest jego praktyczna skuteczność. System mobilizacyjny obejmuje około 900 tysięcy osób spośród 5,6-milionowej populacji – każdy szósty obywatel posiada konkretny przydział na czas wojny. Studenci medycyny oraz lekarze automatycznie przechodzą szkolenie w charakterze oficerów medycznych rezerwy, a system przewiduje regularne ćwiczenia aktualizujące do 60. roku życia, łącznie do 200 dni w całej karierze zawodowej. Skala systemu została dodatkowo rozszerzona w 2024 roku poprzez podniesienie maksymalnego wieku rezerwistów z 60 do 65 lat, co zwiększyło potencjał mobilizacyjny o 125 tysięcy osób. Do tego cywilna służba zdrowia funkcjonuje jako organiczny element architektury obronnej, wspierany przez ponad tysiąc umów z sektorem prywatnym, regularnie testowanych pod kątem gotowości operacyjnej.
Skuteczność fińskiego modelu wynika z prostej zasady: rezerwiści to nie bierna masa mobilizacyjna, lecz aktywny kapitał ludzki, w który trzeba inwestować stale – finansowo, szkoleniowo i rozwojowo, a nie dopiero w obliczu wystąpienia kryzysu.
Estonia, posiadająca zaledwie jedną dziesiątą ludności Polski, z powodzeniem założyła sprawnie działającą organizację pn. „Kobieca Ochotnicza Organizacja Obrony” (Naiskodukaitse) – formację liczącą 1700 kobiet przeszkolonych w zakresie wsparcia medycznego, zabezpieczającą potrzeby 18-tysięcznej „Ligi Obrony Estonii” (Kaitseliit). Struktura ta nie stanowi amatorskiej inicjatywy obywatelskiej, lecz element narodowego systemu obrony, w którym każdy członek posiada sprecyzowany przydział mobilizacyjny. Efektywność systemu wynika z jego kulturowego zakorzenienia – około 20% populacji Estonii figuruje w rejestrze mobilizacyjnym, a koncepcja obrony totalnej jest realizowana jako praktyczna polityka państwa nieprzerwanie od lat dziewięćdziesiątych XX wieku.
Porównanie z Europą Zachodnią przynosi równie cenne wnioski, tyle że z zupełnie innych przyczyn. Francja – z populacją dwukrotnie przewyższającą polską i statusem militarnego filaru Unii Europejskiej – dopiero w lipcu 2025 roku ruszyła z przygotowaniami. Regionalne agencje zdrowia otrzymały instrukcje mające umożliwić szpitalom cywilnym przyjęcie od 100 do 500 tysięcy rannych do marca 2026 roku. Reakcja środowiska medycznego była jednoznaczna: plan określono jako „niemożliwy i szalony”, a francuski system opieki zdrowotnej opisano jako „wyczerpany dekadami cięć finansowych i redukcji infrastruktury”. Francja nie dysponuje też systemem powszechnego szkolenia personelu medycznego – zamiast wieloletniej strategii dysponuje reaktywnym planowaniem awaryjnym w odpowiedzi na eskalację zagrożeń.
Niemcy podążają podobnym torem – skupiają się na ochronie ludności i zarządzaniu kryzysowym, ignorując przygotowanie medyczne na wypadek wojny. Mimo opracowania w latach 2024-2025 monumentalnego, tysiącstronicowego dokumentu m.in. identyfikującego strefy bezpieczeństwa i lokalizacje sił NATO, nie posiadają systematycznego programu szkolenia cywilnych medyków z medycyny taktycznej.
Podane przykłady wskazują na wyraźny rozdźwięk w myśleniu strategicznym państw w obszarze obrony: dla Finlandii i Estonii bezpieczeństwo stanowi odpowiedzialność każdego obywatela, podczas gdy Francja i Niemcy opierają się na profesjonalnych siłach zbrojnych uzupełnionych zadaniowo systemami reagowania kryzysowego.
Polska droga z impasu – konkretny plan na konkretne liczby
Rozwiązanie problemu systemowego przygotowania medyków jest koncepcyjnie proste – wyzwanie stanowi mobilizacja woli politycznej oraz odpowiednia alokacja zasobów. Polska wymaga przeszkolenia minimum 50 tysięcy pracowników medycznych w perspektywie najbliższych pięciu lat, co przekłada się na 10 tysięcy osób rocznie, tj. stukrotnie więcej niż realizowane obecnie programy. Dla przykładu Finlandia – kraj siedmiokrotnie mniejszy od Polski – szkoli rocznie 50 tysięcy obywateli. W polskich realiach demograficznych oznaczałoby to 350 tysięcy przeszkolonych osób. Na tym tle proponowane 50 tysięcy to absolutne minimum, ledwie ułamek realnych potrzeb.
System szkoleń należy oprzeć na trójstopniowej strukturze organizacyjnej, zbudowanej wokół najlepszych ośrodków klinicznych w kraju – placówek, które integrują w jednym miejscu wszystkie niezbędne komponenty szkoleniowe: bazę dydaktyczną, laboratorium symulacji medycznej oraz w pełni funkcjonalne centrum urazowe. Proponowana formuła uwzględnia parametry krytyczne projektu – czas i koszt – zapewniając sprawną realizację oraz racjonalność ekonomiczną przedsięwzięcia poprzez wykorzystanie istniejącej infrastruktury i wypracowanych wcześniej kompetencji szkoleniowych personelu. Równocześnie gwarantuje osiągnięcie celu nadrzędnego – kompleksowości procesu edukacyjnego obejmującego zajęcia teoretyczne, trening scenariuszowy z wykorzystaniem zaawansowanych symulatorów pacjenta oraz moduł kliniczny realizowany bezpośrednio w środowisku centrum urazowego.
Pierwszy poziom – powszechny – obejmowałby dwudniowe szkolenia weekendowe koncentrujące się na podstawach Tactical Combat Casualty Care (TCCC), procedurach triage oraz medycynie katastrof. Program byłby realizowany w szesnastu centrach regionalnych – po jednym w każdym województwie – z celem przeszkolenia 40 tysięcy osób w ciągu pięciu lat. Drugi poziom – specjalistyczny – zakładałby pięciodniowe kursy zaawansowane wykorzystujące symulatory wysokiej wierności oraz procedury złożone, prowadzone w ośmiu głównych ośrodkach akademickich – w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu, Szczecinie, Lublinie, Białymstoku i Gdańsku, z docelowym przeszkoleniem 8 tysięcy specjalistów. Trzeci poziom – ekspercki – stanowiłyby 10-14-dniowe intensywne programy typu Special Operations Combat Medic obejmujące m.in. moduł prolonged field care, realizowane w Wojskowym Instytucie Medycznym – PIB w Warszawie we współpracy z wiodącymi ośrodkami szkoleniowymi NATO, celem wykształcenia 2 tysięcy wysoko wyspecjalizowanych medyków taktycznych reprezentujących wszystkie medyczne grupy zawodowe.
Roczny budżet programu szacuje się na 135 milionów złotych, przy założeniu współfinansowania przez Ministerstwo Obrony Narodowej, Narodowy Fundusz Zdrowia oraz Ministerstwo Zdrowia. Wymagana kwota to zaledwie 0,07% rocznego budżetu obronnego – margines tak niewielki, że za równowartość jednej szóstej ceny myśliwca F-35 można by sfinansować cały sześcioletni cykl programu szkoleń medycznych ratujących tysiące ludzi. Zwrot z inwestycji pozostaje niewymierny – w warunkach konfliktu zbrojnego różnica między systemem przygotowanym a nieprzygotowanym mierzy się w dziesiątkach tysięcy istnień – uratowanych lub bezpowrotnie straconych.
System motywacyjny musi łączyć realne korzyści finansowe z rozwojem zawodowym – tylko tak przekonamy medyków do udziału w programie. Kluczowe elementy to: zróżnicowane stypendia szkoleniowe adekwatne do poziomu zaawansowania, miesięczne dodatki gotowości dla rezerwistów, punkty edukacyjne akredytowane przez samorządy zawodowe w systemie kształcenia podyplomowego, certyfikaty NATO zwiększające międzynarodową mobilność zawodową oraz preferencje podatkowe dla pracodawców wspierających udział pracowników w szkoleniach.
Między gestem a zdolnością – jak zamienić symbolikę w realną gotowość obronną?
Ćwiczenia „Dzielny Tygrys” mobilizują niezwykłych ludzi – osoby o wyjątkowej determinacji i patriotycznej postawie, których wiedza i zaangażowanie mogłyby stać się fundamentem powszechnego programu szkoleń. Zamiast tego, ich kompetencje pozostają niewykorzystanym potencjałem w systemie, który myli symboliczne gesty z realnym przygotowaniem obronnym.
Profesor Dominika Maison, badająca patriotyzm Polaków, zauważa istotną ewolucję w społecznym rozumieniu obronności: „Widać wyraźną ewolucję w rozumieniu patriotyzmu, który nie jest już postrzegany w tradycyjny sposób jako 'bicie się za swój kraj’, ale bardziej jako kultywowanie tradycji i szeroko rozumiane dbanie o swój kraj„. Problem polega jednak na tym, że współczesne zagrożenia wymagają właśnie tego staromodnego „bicia się” – lub przynajmniej umiejętności ratowania życia tym, którzy walczą. Paradoksalnie, choć 76% Polaków uznaje gotowość do walki za przejaw patriotyzmu, w hierarchii patriotycznych wartości zajmuje ona dopiero ósme miejsce. Dysproporcja między deklaratywnym uznaniem a realnym priorytetem ujawnia lukę, która w zderzeniu abstrakcyjnej akceptacji walki z brutalnymi realiami konfliktu zbrojnego grozi tysiącami ofiar – ceną, której właściwe przygotowanie społeczne pozwoliłoby uniknąć.
Polska stoi dziś przed strategicznym wyborem: pójść drogą Finlandii i Estonii – krajów, które traktują doktrynę obrony totalnej nie jako slogan, ale jako praktyczną politykę państwa, gdzie każdy obywatel ma przypisaną konkretną rolę, a komponent medyczny jest integralnym elementem architektury obronnej. Może też podążyć ścieżką Francji i Niemiec – państw, które dopiero w obliczu rosnącego zagrożenia zaczynają nerwowo kalkulować, jak obsłużyć setki tysięcy rannych, identyfikując krytyczne luki w gotowości systemu.
„Gesty bez substancji to narodowe samobójstwo w ratalnych płatnościach” – ostrzegał Władysław Studnicki, obserwując polskie przygotowania obronne przed 1939 rokiem. Jego diagnoza brzmi dziś przerażająco aktualnie: organizujemy symboliczne ćwiczenia dla stu osób zamiast masowych szkoleń dla tysięcy, tworząc iluzję gotowości tam, gdzie powinna być realna zdolność. Studnicki przestrzegał, że „historia nie pyta o intencje, tylko o skuteczność” – czy naprawdę chcemy biernie czekać na kolejną, zakończoną narodową hekatombą weryfikację?
Doświadczenia Ukrainy są brutalne w swojej jednoznaczności. Państwo dysponujące teoretycznymi ramami prawnymi mobilizacji personelu medycznego, lecz niezdolne do ich implementacji operacyjnej, które oparło zabezpieczenie medyczne na kilkuset wolontariuszach zamiast na systematycznych programach szkoleniowych, ponosi obecnie konsekwencje liczone w stratach osobowych. Deficyt kadrowy sięgający 50% wymaganego etatu medyków polowych, redukcja cyklu szkoleniowego z szesnastu do zaledwie czterech tygodni, dysfunkcyjny system ewakuacji medycznej – każdy z tych parametrów operacyjnych przekłada się na konkretny wymiar ludzki: tysiące ofiar śmiertelnych, których można było uniknąć przy adekwatnym zabezpieczeniu medycznym i terminowej interwencji ratunkowej.
Jest jednak promyk nadziei w tym ponurym obrazie – geopolityczna konieczność wymusza działania, których przez dekady nie potrafiliśmy podjąć z własnej woli. Wobec współczesnych wyzwań bezpieczeństwa projekt „Tarcza Wschód” daje Polsce szansę wdrożenia zintegrowanego systemu zabezpieczenia medycznego. Koncentracja potencjału obronnego na wschodzie kraju wymaga równoległego rozwoju infrastruktury medycznej, zdolnej służyć zarówno komponentowi wojskowemu, jak i ludności cywilnej. Kluczowa jest tu prosta zależność: infrastruktura obronna pozbawiona sprawnego zaplecza medyczno-ewakuacyjnego traci wartość operacyjną – fortyfikacje bez wykwalifikowanego personelu i drożnych łańcuchów ewakuacji stają się pułapką, a nie elementem skutecznej obrony.
Dlatego moment na decyzję jest właśnie teraz. Nie za dwa lata, nie po kolejnych ćwiczeniach „Dzielny Tygrys” w 2027 roku, nie po następnych raportach i konferencjach. System szkolenia 10 tysięcy medyków rocznie wymaga 18 miesięcy na pełne uruchomienie – sześciu miesięcy na stworzenie ram organizacyjnych dowodzenia, dwunastu na zbudowanie funkcjonalnej sieci 16 centrów regionalnych. Każdy miesiąc zwłoki to kilkuset nieprzeszkolonych specjalistów, co w warunkach konfliktu może przełożyć się na tysiące ludzi, których nie zdołano ocalić. Polska dysponuje wszystkimi elementami niezbędnymi do osiągnięcia sukcesu: wysoko wykwalifikowaną kadrą medyczną, rozwiniętą infrastrukturą szkoleniową oraz sprawdzonym operacyjnym know-how. Deficyt dotyczy wyłącznie sfery decyzyjnej – determinacji politycznej i marginalnej realokacji środków finansowych rzędu 0,07% budżetu obronnego.
Zatem pytanie nie brzmi, czy państwo polskie może sobie pozwolić na tę inwestycję, lecz czy może sobie pozwolić na jej zaniechanie w obliczu eskalujących zagrożeń.
Infrastruktura, kadra, plan są gotowe. Potrzebna jest tylko wola i sprawczość. Jeśli nie zrobimy tego dziś, przyjmiemy na siebie odpowiedzialność za skutki jutrzejszej bierności.
gen. broni prof. dr hab. n. med. Grzegorz Gielerak
Wojskowy Instytut Medyczny – Państwowy Instytut Badawczy w Warszawie
Źródło: Portal Obronny
Data publikacji: 2025-10-21 7:05
Grafika: Zostań Żołnierzem